Mój kolega zbiera stare dziurkacze – ma ich już kilkadziesiąt. Koleżanka z branży kolekcjonuje nietypowe klucze – to naprawdę imponująca kolekcja. Ja jednak poszłam w innym kierunku i zamiast przedmiotów, kolekcjonuję… doświadczenia. Przez kilka lat moim „hobby” było uczestniczenie w zebraniach wspólnot mieszkaniowych jako pełnomocnik właścicieli. Miałam taką możliwość, ponieważ w ramach usługi najmu długoterminowego reprezentowałam wielu właścicieli.
Dlaczego chodziłam na zebrania?
Przecież swoje „atrakcje zebraniowe” miałam na co dzień… Zrozumiałam, że sama wiedza prawna to za mało. To dopiero wstęp. Postanowiłam więc uczyć się sztuki prowadzenia zebrań, obserwując innych zarządców w akcji. Przyjęłam zasadę neutralności – byłam głównie obserwatorem. Choć przyznaję, że kilka razy, w ramach solidarności zawodowej, złamałam się, gdy właściciele wytaczali wobec zarządców zupełnie absurdalne działa.
Mocna polecajka!
To była wyjątkowa szkoła – polecam każdemu, kto ma taką możliwość. Im większe spektrum doświadczeń, tym więcej można dostrzec. Widać wtedy jak na dłoni mechanizmy, które rządzą tymi spotkaniami.
Widziałam najlepszych z najlepszych, którzy radzili sobie w sytuacjach pozornie bez wyjścia, ale też spektakularne porażki tam, gdzie wszystko wydawało się układać idealnie. Te doświadczenia pozwoliły mi zrozumieć, jakie strategie działają, a jakie prowadzą donikąd. Na bazie tych obserwacji opracowałam wytyczne, co opłaca się robić na zebraniach wspólnot mieszkaniowych z perspektywy zarządcy, a czego lepiej unikać.
Zanim powiesz...
Bo koniec końców wszystkim powinno zależeć na tym, żeby z zebrania wyjść z poczuciem „mission completed”, a nie jak po maratonie przez wyżymaczkę. Zebrania nie muszą przeczołgiwać zarządców – mogą być cywilizowane. Dużo jednak zależy od tego, jak je prowadzimy i co mówimy. Wiem, że w branży opinie na ten temat bywają różne, ale jedno jest pewne:
Jeśli zawsze robisz tak samo, nie licz na inny wynik.
A dobre praktyki i uczenie się na błędach innych procentuje. Pamiętam jak dziś zebranie z serii: „Gorzej być nie może…”. Właściciele z mocno zawyżonym współczynnikiem typu trudny klient, ilość pełnomocników z wykształceniem prawniczym na 1 m2 imponująca, do tego tłumacze przysięgli (ten szum…), a na stole sprawa typu, że węzeł gordyjski to pikuś. Do tego to oczekiwanie wiszące w powietrzu: „Niech Pani z tym coś zrobi!”. Po zebraniu usłyszałam w kuluarach:
To zebranie to był majstersztyk!
Całą tą wiedzę wzbogaconą o moje autorskie rozwiązania organizacyjne i wskazówki psychologiczne, zebrałam w szkoleniu „Bezbolesne zebranie wspólnoty mieszkaniowej”. Chcących zmian gorąco zapraszam!